Administrator
Kultury Kontynentu
___
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___
Offline
Administrator
Skryci i sprytni
Opowieść o gnomach
Percival Schuttenbach nie był krasnoludem. Spod mokrego kaptura, miast skołtunionej brody, wyzierał długi i szpiczasty nos, niezawodnie określający przynależność posiadacza do starej i szlachetnej rasy gnomów.
„Chrzest ognia”
Gnomy to spokojny, pracowity i bardzo tajemniczy ludek. Krąży o nich wiele niesamowitych opowieści, począwszy od sprośnych, a skończywszy na mrocznych i odrażających. Istoty te rzadko opuszczają swe podziemne osiedla, rzadko też odwiedzają je przedstawiciele innych ludów. Dlatego są chyba jedyną rasą, która nie ucierpiała przez człowieka.
To ludek bogaty, wesoły i przyjaznym pozostałym rasom, w gościnności nie ustępującym niziołkom, a chciwością – krasnoludom. Ich słynna tajemniczość ma powód dosyć prozaiczny: wręcz boskim kultem otaczają naukę (szczególnie technikę, chemię i metalurgię), oddają jej się chętnie i z zapałem, znajdując w niej wszelkie podniety i emocje – nie czują więc potrzeby kontaktu z innymi ludami.
Gnomy sa istotami praktycznymi i pomysłowymi, bardziej jeszcze niż krasnoludy. Potrafią znaleźć zastosowanie dla każdego niemal przedmiotu, a z pozornie nieprzydatnych rzeczy w mgnieniu oka zbudować skomplikowane machiny. Nie utworzyły jednak państwa, ich społeczności zamieszkujące podziemne korytarza przypominają wielkie komuny, rządzone przez wiece i szanowane osoby – zwykle najlepszych rzemieślników.
Dla gnomów sztuką i pięknem są ich wynalazki, czasem dosyć szalone. Wielką radość znajdują też w płataniu wszelkiego rodzaju psikusów – co przebywanie z nimi czyni dosyć uciążliwym. Często urządzają kawalarskie turnieje, a ich zwycięzców darzą wielkim szacunkiem. Złośliwi twierdzą, iż większość niesamowitych, gnomich wynalazków powstało jako pomoc do figli…
Oto porównanie nie przystaje do baśniowego świata, jednak trafnie oddaje specyfikę gnomów – w sytuacjach stresowych, wymagających inwencji i pomysłów, typowy gnom zachowuje się tak, jak MacGyver albo Pomysłowy Dobromir.
Zajmowane tereny
___
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___
Offline
Administrator
Bitni i pracowici
Opowieść o krasnoludach
– Równy krok! Równy krok! – ryczał Barclay Els. – Dzierż szyk! Pieśń, kurważ mać, pieśń! Nasz pieśń! Naprzód, Mahakam!
Z kilku tysięcy krasnoludzkich gardeł wydarła się słynna mahakamska pieśń bojowa.
Hooouuuu! Hooouuu! Hou!
Czekajcie klienty!
Wnet wam pójdzie w pięty!
Rozleci się ten burdel
Aż po fundamenty!
Hoooouuuu! Hooouuu! Hou!
„Pani Jeziora”
To prawdziwe dzieci ziemi. Są prości – lecz nie prostaccy – szczerzy i dbający tylko o sprawy najważniejsze. Nie szukają wyrafinowanych podniet, obce im wielkie, artystyczne uniesienia. Do życia podchodzą praktycznie: więcej zachwytu wzbudzi u nich solidne wykonana łopata, niźli cudowny posąg. Nie znaczy to jednak, iż nie lubią otaczać się pięknem – wręcz przeciwnie, wytwory krasnoludzkich rzemieślników słyną z misternego wykonania. Nigdy nie jest to jednak piękno dla samego piękna, ani sztuka dla sztuki. W krasnoludzkim języku brak nawet pojęcia określające przedmiot wyłącznie paradny. Inkrustowany złotem miecz, nadal pozostaje znakomitą bronią, wysadzany kamieniami kielich pomieści zarówno wino, jak i gorzałkę. Piękno może być ewentualnie oznaką prestiżu – nigdy wartością samą w sobie. Złośliwi mawiają, że krasnoludy zdobią swoje przedmioty tylko po to, by trudniej było je ukraść.
Krasnoludy kochają ziemię – nie zajmują się jednak rolnictwem, wolą badać jej głębiny i szukać ukrytych tam bogactw. Czują się bezpiecznie tylko w bezpośrednim pobliżu ziemi – dlatego zwykle czynią swymi domami odpowiednio dostosowane jaskinie i pieczary, wykuwają też własne tunele i hale.
Z upodobaniem zajmują się doczesnymi pracami: rzemiosłem i handlem. Krasnoludy są też wynalazcami przemysłu – one zbudowały pierwsze manufaktury i huty, pierwsze nauczyły się wykorzystywać do napędzania mechanizmów siły drzemiące w rzekach, sprężynach i parze.
Krasnoludy pojmują świat w dość prosty sposób. Mają tendencję do dzielenia wszystkiego na białe i czarne. Uznają tylko wartości podstawowe, fundamentalne: honor, uczciwość, odwagę, miłość do bliskich. Dalecy są jednak od fanatyzmu, kierują się przede wszystkim swym przysłowiowym, zdrowym rozsądkiem. Dla krasnoluda złamanie danego słowa to wielka hańba – ci, którym za życia nie było dane dotrzymać obietnicy, cedują jej spełnienie na swoich potomków.
Rzadko cofają się w boju, jednak głupio zginąć to dla nich żaden zaszczyt, więc gdy widzą swoją przegraną, bez oporów salwują się ucieczką. Krasnoludy są uczciwe w stosunku do przyjaciół osób, które uznają za nieszkodliwych, wobec wrogów zaś stosują rozmaite fortele. Kochają bliskich – tym bardziej, że więzy rodzinne są u nich znacznie silniejsze niż u innych ras. Zazwyczaj mieszkają wspólnie, całymi wielopokoleniowymi rodami. Potrafią jednak zrozumieć, że niektórzy pragną się usamodzielnić i opuścić rodzinne siedliszcze. Nie okładają takich osób anatemą – jednak wychodzą założenia, że ten kto zdecydował się na odejście, nie powinien prosić członków swego klanu o pomoc. Jedynym wyjątkiem są krasnoludy mieszkające w miastach, których większość pobratymców pozostałych w rodzinnych osiedlach uważa za odszczepieńców.
Jedna krasnoludzka rodzina obejmuje zwykle kilka pokoleń oraz mrowie krewnych i spowinowaconych. Częstokroć w jej skład wchodzą osoby noszące różne nazwiska. Każdy klan ma swoją nazwę, ale raczej nie wymienia się jej podczas przedstawiania się – szczególnie członkom innych ras.
Rządy w klanie sprawuje niepodzielnie najstarszy mężczyzna, zwany starostą. Teoretycznie jego władza jest nieograniczona, może nawet decydować o życiu i śmierci swoich krewnych. W praktyce jednak, jego poczynania ogranicza zdrowy rozsądek – oraz obawa przed buntem młodszych członków rodziny. Gdy starosta jest już stary i schorowany, albo po prostu nieudolny, często rzeczywistą władzę przejmuje najbardziej charyzmatyczny członek rodziny.
Krasnoludy żyją na całym Kontynencie, lecz wiele klanów jest rozdrobnionych. W tej sytuacji wewnętrzne więzi ulegają znacznemu osłabieniu – przebywający gdzieś daleko starosta rodu nie ma większe go wpływu na sprawy poszczególnych gałęzi klanu. Ich członkowie słuchają własnych, „lokalnych” starostów i częstokroć dają początek nowym rodom.
Krasnoludy cenią posłuszeństwo – zarówno względem starszych, jak i przełożonych. Nie mieści im się w głowie bunt dla samego buntu. Ten, kto nie zgadza się na życie wewnątrz konkretnego układu, nie walczy z nim, lecz po prostu odchodzi. Krasnoludy nie są indywidualistami, cenią sobie współdziałanie i głęboko wierzą w istnienie wartości ważniejszych od pojedynczego życia.
Wszystkie wspomniane zalety czynią z nich wiernych przyjaciół, świetnych żołnierzy, sumiennych pracowników – oraz znakomitych kupców i bankierów. Obecnie, większość banków Kontynentu znajduje się w krasnoludzkich rękach, a nazwiska takich rodzin bankierskich jak Cianfanelli albo Vivaldi stanowią wręcz synonim uczciwości i bezpieczeństwa.
Szukając analogii w naszym świecie, sławę interesów prowadzonych przez krasnoludy można przyrównać do dobrego imienia banków szwajcarskich.
Krasnoludy cechuje kult męskiej siły i jurności – w związku z niewielką ilością krasnoludzkich kobiet nie oznacza on jednak bicia miłosnych rekordów. Mały lud kocha za to bijatyki, walkę, wszelakie proste, męskie zawody (choćby siłowanie się na rękę albo próba szybkości opróżniania kolejnych kufli), ceni sobie też niebezpieczne sporty: na przykład ujeżdżanie dzikich muflonów. Krasnoludy nie przebierają też w słownictwie, uznając wulgaryzmy za niezbędny element prawdziwie męskiej rozmowy. Za najlepszą metodę rozstrzygania drobnych sporów uważają pojedynek na pięści.
Krasnoludy nie są pozbawione wad. Ich największą przywarą jest chciwość. Choć praktyczne aż do bólu, dla bogactw robią wyjątek i często zbierają je dla samego posiadania. Gdy mówią i myślą o złocie, ogarnia ich prawdziwe szaleństwo. Posuną się do wielu rzeczy, aby zdobyć skarby, i wiele uczynią, aby nie musieć ich nikomu oddawać.
Za wadę uznać wypada też prawie zupełny brak poszanowania dla savoire-vivre'u. Krasnoludy nie potrafią pojąć subtelnych zasad dobrego wychowania. Uważają je za jakieś szaleńcze wybryki. Same są bezpośrednie, szczere, a w wyrażaniu swych opinii dosadne. Nie kryją też specjalnie czynności naturalnych, uznawanych za inne rasy za wstydliwe. Nikogo nie dziwi ani nie szokuje publiczne bekanie, puszczanie wiatrów, drapanie się albo oddawanie moczu.
Wśród krasnoludów rodzi się niewiele kobiet. Dlatego dbają o nie i szanują jak mało kto. Zazdrośnie też ich strzegą, święcie przekonani, iż wszyscy wokół pożądają owych cennych bab. W związku z tym, nieliczni przedstawiciele innych ras widzieli krasnoludzką kobietę: co owocuje wieloma, często dosyć niesmacznymi plotkami o sposobie rozmnażania się owego ludu.
Krasnoludy nie mają tak frywolnego podejścia do spraw seksu, jak choćby elfy – są monogamiczne i wierne partnerom. Kobiety innych ras nie pociągają ich, nie mogą też mieć z nimi dzieci. Lękając się biologicznej zagłady, wyznają zasadę, że każda kobieta musi posiadać męża, a każde małżeństwo jak najwięcej dzieci. Ożenek ma niewiel wspólnego z miłością, zasłużonemu krasnoludowi, po złożeniu specjalnego podania stała żona jest odgórnie przydzielana. Dzięki temu sprytnemu zabiegowi, rozmnażają się tylko najwartościowsze jednostki. Utrzymanie dużej ilości potomstwa nie jest czymś kłopotliwym, bowiem dzieckiem ma obowiązek opiekować się cały klan. Wyjątkiem od zasady nagradzania żoną jest sytuacja, gdy jakaś niewiasta owdowieje – prawo nakazuje wówczas, aby poślubiła brata albo ojca zmarłego – oczywiście, jeśli ten jest w stanie wolnym. Biedak zwykle nie ma nic do gadania… Krasnoludy wyznają też zasadę, że kobieta rządzić może tylko domowym gospodarstwem. Niewiast nie dopuszcza się do władzy, a w większości spraw podlegają kontroli swych ojców i mężów.
Zajmowane tereny
___
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___
Offline
Administrator
Zaborczy i brutalni
Opowieść o ludziach
Tedy wojna , panie. Jak dawniej. Nie nowina nam, nie? Żyły w górach bobołaki, gdzie one teraz? Po lasach kołaczą się jeszcze dzikie elfy i dziwożony, ale i z tymi koniec będzie niebawem. Wywalczym co nasze. Jako dziadowie nasi…
„Trochę poświęcenia”
Na pierwszy rzut oka, ludzie nie wyróżniają się zbytnio na tle innych rozumnych ras. Sprawiają wręcz wrażenie istot gorszych, poślednich. Są mniej subtelni od elfów, nie znają się tak na rzemiośle i handlu jak krasnoludy, zaradnością przewyższają ich niziołki. Żyją krótko, są podatni na choroby, długo wylizują się z ran… Jednak to właśnie oni rządzą Kontynentem. Inne rasy zmienili w swoje sługi, zniszczyli, wyparli w niedostępne rejony albo zmusili do asymilacji. Na gruzach starszych cywilizacji zbudowali królestwa i potężne imperia. Co jest tego przyczyną?
Przede wszystkim – wszechstronność. Człowiek to gorszy artysta niż elf czy lichy kowal w porównaniu z krasnoludem; jednak potrafi, w razie potrzeby, szybko stać się jednym albo drugim. Umie szybko dostosowywać do warunków, w jakich przychodzi mu żyć, w ciągu jednego, krótkiego zresztą żywota, kilkakrotnie się „przekwalifikować”. Uczy się szybko, prędko przyswaja nowe doświadczenia. Jest przy tym praktyczny, bardziej niż na piękno swoich wytworów, zwraca uwagę na ich funkcjonalność.
Co więcej, dzięki temu, że stale zwraca się ku nowemu i obcy jest mu ekstremalny konserwatyzm (charakteryzujący chociażby elfy), po pewnym czasie nabywa wiedzę pozwalającą dopasować warunki do swoich potrzeb. Nie mogąc wyżywić się zbierając owoce i korzonki, nauczył się je hodować. Aby nie tracić czasu ani energii na polowania, oswoił zwierzęta i tuż przy domostwie trzyma żywe zapasy mięsa, skór i wełny.
Ludzie, choć potrafią bardzo dobrze posługiwać się magią, nie są istotami przesiąkniętymi nią w takim stopniu jak, na przykład, Aen Seidhe. Nie umieją za pomocą czarów zaspokoić większości potrzeb. Podpatrzyli więc u krasnoludów przemysłowe metody wytwarzania dóbr. Nie wznieśli przemysłu na takie wyżyny jak mieszkańcy Mahakamu, jednak działa on wystarczająco sprawnie, by uniezależnić ich od niepewnej pomocy magii.
Kolejną przyczyną ludzkiej potęgi jest cechująca tę rasę wielka ciekawość. Jej członkowie stale są w ruchu, wciąż pragną poznawać nowe ziemie i nowe kultury. Oczywiście, nie byliby sobą, gdyby owa ciekawość nie wiązała się z poszukiwaniem kolejnych rzeczy, dających się wykorzystać praktycznie. Geografowie opisują nowe krainy, aby władcy wiedzieli, co opłaca się podbić albo którędy przeprowadzić szlaki handlowe. Wiedza o siłach natury pomaga w jej ujarzmianiu – dzięki znawcom przyrody powstają tamy, młyny, lepsze okręty.
Ludzie to istoty bardzo płodne – w czym także dopatrywać się można żródeł ich potęgi. Ludzka kobieta może zajść w ciążę prawie przy każdym stosunku, a rodzić co rok. Wiele dzieci umiera zanim skończy kilka lat, jednak i mimo tego przyrost naturalny jest bez porównania większy niż u innych ras (wyłączając może niziołków). Większa ilość ludzi równa się potrzebie większych terenów do zasiedlenia i uprawy. Stąd właśnie bierze się ludzka ekspansywność i zaborczość.
Wśród ludzi, jak w każdej dużej grupie mającej stosunkowo ograniczony dostęp do środków zapewniających przetrwanie, trwa zacięta walka o byt, wyrażająca się nieustającą rywalizacją o żywność, pieniądze, kobiety. Jej efekt to charakteryzująca człowieka brutalność i bezwzględność. Nie ceni zbytnio życia, także przesadnie nie krępuje się sprawami związanych z honorem, wyznając zasadę „cel uświęca troski”. Wyraźnie widać to było podczas pierwszych starć z elfami. Przyzwyczajony do honorowych pojedynków i unikający zabijania Starszy Lud był dziesiątkowany przez walczących w grupie, bezlitosnych wojowników.
Obecnie, pod wpływem kontaktu ze starszymi rasami, niektórzy ludzie (choćby rycerze) uznają postępowanie prawe i szlachetne za absolutnie konieczne. Jednak, ku zresztą swojemu zdumieniu, w sytuacjach ekstremalnych zdarza im się odchodzić od wydawałoby się, świętych zasad – dla, dajmy na to, krasnoluda coś takiego byłoby niemożliwe.
Kolejną zaletą ludzi jest brak wybujałego indywidualizmu. Cenią prawa i swobody jednostki, jednak jest da nich czymś zupełnie naturalnym, iż mogą istnieć rzeczy od niej ważniejsze. Potrafią bez żalu umierać za swoją ojczyznę lub dla swych władców. Gdy konieczne jest działanie wspólne, zwykle zapominają o prywatnych ambicjach i sprawiedliwie dzielą się zadaniami.
Starsze, podbite przez ludzi rasy częstokroć gardzą ciemiężcami. W przeciwieństwie do nich, zwycięscy ludzie pełnymi garściami czerpią z elfich i krasnoludzkich wzorców, na ich bazie budując własną, oryginalną cywilizację.
Sztuka, nauka i rzemiosło uprawiane przez człowieka stoją na niewiele niższym poziomie jak u ich mistrzów-nieludzi. Organizacją i osiągnięciami ustrojowymi ludzie znacznie ich przewyższają: wszak tylko oni posiadają własne, suwerenne państwa (nie licząc takich wyjątków jak Mahakam i Brokilon).
Zajmowane tereny
___
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___
Offline
Administrator
Chwała Cesarstwa
Opowieść o Nilfgaardzie
Uwierz mi, Jaruga nie zatrzyma Nilfgaardczyków. Zimą, gdy rzeka zamarznie, pójdą dalej. Mówię ci, trzeba wiać aż na Północ, może tam nie dojdą. Ale nawet jeśli tam nie dojdą, nasz świat nie będzie już taki, jaki był.
„Coś więcej”
Ci, którzy porównują Nilfgaard i północną część Kontynentu, nadziwić się nie mogą, jak członkowie tej samej rasy zdołali zbudować dwie tak różne cywilizacje. Trudno im też uwierzyć, że tak długo rozwijaały się, prawie nic o sobie nie wiedząc.
Ludzie, którzy osiedli na dalekim południu, zamiast walczyć z elfami, postanowili z nimi koegzystować, co po wiekach zaowocowało stopieniem się obu ras w jedną, oryginalną kulturę. Każda z nich wniosła to, co miała najlepszego: człowiek żywotność i wszechstronność, elfy – wiedzę, magię i umiłowanie piękna.
Ośrodkiem owej kultury było miasto Nilfgaard nad rzeką Alba. Jego przedsiębiorczy i bitni mieszkańcy szybko uzależnili od siebie okoliczne ludy, tworząc wielkie, wspaniale zorganizowane Cesarstwo. Jednak miano Nilfgaardczyków – o czym mało kto wie – przysługuje tylko mieszkańcom stolicy i jej najbliższych okolic.
Mieszkańcy Cesarstwa, choć podczas wojen niezwykle brutalni i bezwzględni, okazywali się bardzo tolerancyjni wobec już okiełznanych ludów. Każdą próbę oporu okrutnie dławili, jednak na co dzień starali się być dobrymi gospodarzami, a nie srogimi okupantami. Nierzadko też pozostawiali rządy dotychczasowym władcom, pod warunkiem, że uznali oni zwierzchność nilfgaardzkiego cesarza. Mieszkańcom uzależnionych krajów często żyło się lepiej niż w czasach niepodległości. Co miało oczywiste znaczenie dla integracji Imperium.
Sekretem potęgi Nilfgaardczyków – oprócz wzorowej organizacji i mądrych rządów – była wielka otwartość na inne kultury. Znając wspaniałe owoce koegzystencji z elfami, rzadko odrzucali cywilizację podbitych ludów, nawet tych określanych mianem barbarzyńców. Starali się przejąć z nich to co najlepsze. Świetnym tego przykładem jest wyposażenie typowego nilfgaardzkiego piechura, na które składają się najlepsze elementy uzbrojenia i wyposażenia kilku ludów…
U Nilfgaardczyków ludzkie geny przezwyciężyły elfie – fizycznie są ludźmi, jednak ich kultura niezmiernie przypomina obyczaje Starszego Ludu. Wystarczy wspomnieć, iż w codziennych rozmowach posługują się własnym dialektem Starszej Mowy, niezmiernie cenią misterność sztuki, a nielicznych już elfów czystej krwi bardzo szanują. Choć żyją w kraju rządzonym twardą ręką, nie dyskryminują nikogo ze względu na jego rasę, narodowość albo wyznawaną religię. Z jednym wyjątkiem – w przeciwieństwo do krajów Północy, gdzie kobiety są prawie równe mężczyznom, nilfgaardzkie niewiasty nie mają wiele do powiedzenia, życie spędzając jako ciche towarzyszki swych mężów, zamknięte czterema ścianami domostw.
Stopień wewnętrznej organizacji Imperium jest imponujący, choć momentami przeraża – odnieść można wrażenie, że państwo usiłuje ingerować w każdy aspekt życia. Nad koordynacją i wykonywaniem cesarskich zarządzeń czuwa liczna biurokracja, a egzekwowaniem prawa i likwidacją wewnętrznych wrogów zajmują się liczne tajne i jawne służby. Nawet czarodzieje, którzy na północy posiadają władzę prawie równą królom, w Nilfgaardzie poddani są ścisłej kontroli cesarza i swą wiedzę wykorzystują przede wszystkim w służbie Imperium.
Funkcjonowanie państwa oparte jest na systemie niewolniczym. Niewolnicy pracują w hutach i kamieniołomach, uprawiają pola, pasą stada, usługują w domach. Każdy mieszkaniec nilfgaardzkiego miasta stara się mieć choć jednego niewolnika – brak takowego uchodzi za przejaw ubóstwa. Niewolnicy dostarczają też rozrywki – zarówno wyrafinowanej, grając na instrumentach i występując w teatralnych przedstawieniach (niewolnik potrafiący grać na fletni kosztuje znacznie więcej niż zdrowy, potężny mężczyzna); a także znacznie prostszej – „pracując” w zamtuzach i występując w walkach gladiatorów.
Osoby niechętne Nilfgaardczykom (a jest takich niemało) twierdzą, że Cesarstwo tak wzrosło w siłę, bowiem jego mieszkańcy mogli zajmować się tylko nauką i wojaczką, cięższe prace spychając na niewolnicze barki. Niewolnicy są traktowani jak przedmioty, jednak prawo zakazuje kaleczyć ich lub zabijać bez powodu. Krzywdę czynić wolno tylko niewolnikom krnąbrnym i nieposłusznym. Wobec niewolnego, prawo bywa bezlitosne – gdy, na przykład, jeden z niewolników zamorduje swego pana, uśmierca się wszystkich niewolników zabitego.
System niewolniczy, wymagający stałego dopływu nowej siły roboczej, zmusza Cesarstwo do prowadzenia bezustannych wojen, w wyniku których do Imperium przybywają nowe zastępy robotników. Stracić wolność można za karę – zazwyczaj w ten sposób traktuje się niewypłacalnych dłużników. Po krainach Imperium wędrują też grupy łowców niewolników, czyhających na sieroty, włóczęgów – a czasem nawet samotnych wędrowców…
Oczywiście, wszystko dla chwały Cesarstwa.
Zajmowane tereny
___
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___
Offline
Administrator
Zaradni i weseli
Opowieść o niziołkach
Całe zajście – od okrzyku Szczupaka po smarknięcie dziada Holofernesa – zajęło mniej więcej tyle czasu, co wypowiedzenie zdania: „Niziołki są niesamowicie szybkie i bezbłędnie miotają wszelkiego rodzaju pociski”.
„Pani Jeziora”
Niziołki to lud niezwykły. Starają się żyć dobrze z każdą rasą, kochają spokój i stabilizację. Nie przepadają za gwałtownymi zmianami, rzadko kiedy szukają przygód – pełnia szczęścia to dla nich stateczny los handlarzy oraz rolników. Bohaterami nie są dla nich słynni wojownicy czy wodzowie, ale pracowici gospodarze i obrotni kupcy.
Wydawałoby się, że ten sympatyczny ludek stanowi łatwy łup dla rozmaitych grabieżców, łowców niewolników albo po prostu zaborców. Nic bardziej błędnego! W sytuacjach ekstremalnych, gdy trzeba bronić życia i dobytku, owe poczciwe tłuściochy stają się bitnymi i bardzo wytrzymałymi wojownikami. Słyną z refleksu i zręczności, szczególnie gdy miotają pociski. Niejeden już rabuś skonał ugodzony sekatorem, nożem czy sierpem, ciśniętym przez pozornie niegroźnego farmera. Gdy przychodzą ciężkie czasy, weseli brzuchacze, na co dzień pijący morze piwa i pochłaniający olbrzymie ilości jedzenia, potrafią miesiącami żywić się wodą i korzonkami – bez słowa skargi!
Kiedy jednak nie muszą zaciskać pasa, folgują sobie prawie bez umiaru. Trudno się zresztą dziwić ich zamiłowaniu do jadła i napitków, skoro hobbicka kuchnia, choć niewyszukana, nie ma sobie równej na całym kontynencie. Piwo i gorzałka robione przez niziołki to rarytas nawet na królewskich stołach!
Niziołki nie mają własnego państwa ani kraju. Niektóre wtapiają się w ludzkie społeczności, ale zazwyczaj łącza się w wiejskie, autonomiczne gminy, rządzone przez rady starszych. Nie przepadają za zbyt samodzielną władzą, dlatego o najistotniejszych sprawach dotyczących swojej społeczności decydują zwykle na wiecach.
Zajmowane tereny
___
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___
Offline
Administrator
Wiedźmini
– Kim w takim razie jesteś?
– Wiedźminem.
– Aha (…). Jeżeli dobrze pamiętam, wiedźmini w ciekawy sposób zarabiają na życie. Zabijają za opłatą różne potwory.
– Dobrze pamiętasz.
„Ziarno prawdy”
Wiedźmini są ludźmi – tak bardzo zmienionymi przez szereg mutacji, iż właściwie ludźmi być przestali. Zabierani rodzicom we wczesnym dzieciństwie, latami poddawani bezlitosnemu treningowi w odludnych twierdzach, nie czują emocjonalnie związani z żadną konkretną kulturą, państwem albo ludem. Ich ziomkami są inni wiedźmini, kulturą – wiedźmińskie obyczaje i nakazy.
Wiedźmini są efektem nieudanej próby stworzenia zakonu czarodziejów-wojowników, którzy magią i mieczem bronić mieli ludzkości przed potworami. Eksperyment ten, niezwykle kosztowny i zabójczy dla większości poddanych mu osób, nie udał się. Okazało się, iż mutacyjne wzmocnienie organizmu zwykle pociąga za sobą drastyczne ograniczenie zdolności magicznych. Czarodzieje-wojownicy byli w stanie rzucić tylko kilka najprostszych zaklęć. Co gorsza, stwierdzono też u większości z nich poważne zaburzenia uczuć wyższych, wręcz socjopatię.
Do przerwania doświadczeń nie dopuścili ludzcy władcy, którzy zdążyli już wyłożyć na nie olbrzymie sumy. Zresztą doszli do wniosku, że efekt badań, choć daleki od ideału, nie jest taki zły… Większość magów uważała jednak, iż stworzono potwory i stanowczo sprzeciwiła się dalszym próbom. Wśród nich znalazł się jednak renegat, który w sekrecie poprowadził je dalej. On opracował ostateczne receptury wiedźmińskich eliksirów, a także najefektywniejszy sposób przeprowadzania mutacji i Zmian.
Z powstałych w ten sposób mutantów, królowie stworzyli zakony rycerzy – zabójców potworów, posiadających własne zwyczaje i rytuały. Były to: Szkoła Wilka na północy (z siedzibą w Kaer Morhen), na południu zaś Szkoła Kota w cytadeli Stygga i Szkoła Gryfa w jaskiniach gór Amell.
Czarodzieje pogardliwie przezwali tych wojowników „wiedźminami” – męskim odpowiednikami prymitywnych wiedźm, plugawiących sztukę magii. Traf chciał, że nazwa ta na stałe przylgnęła do mutantów, zatracając z czasem swe pejoratywne znaczenie.
Wiedźmini stanowić mieli elitarny zakon szlachetnych obrońców ludzkiej rasy. Prosty lud widział w nich jednak bezdusznych i odpychających zabójców. Powszechnie ich się lękano, opowiadano o nich straszliwe historie, które zachowanie wielu wiedźminów zdawało się potwierdzać. Nie brakło wśród nich rozmaitych łajdaków, którzy z rycerzy stawali się zwykłymi, najemnymi zbirami. Oczywiście, do podsycania ogólnej niechęci przyczynili się też czarodzieje, wielce nieprzychylni mutantom-wojownikom.
Członkowie zakonu wiedźminów mieli utrzymywać się z dobrowolnych datków, ofiarowywanych w podzięce za pokonanie groźnych bestii. Jednak w praktyce szybko ustalono odpowiedni „cennik usług”, a dotychczasowi rycerze przekształcili się w najemnych łowców potworów, swe zajęcie traktujących jak sposób zarabiania, a nie szlachetną misję.
Tak oto, powoli ale skutecznie, wiedźmini zaczęli być postrzegani jako odmiana wędrownych szczurołapów i hycli. Sami jednak zachowali przeświadczenie o wyjątkowości swego powołania – choć dawno stracili pierwotny idealizm, starając się nie mieszać do nie swoich spraw
Na północy niechęć do wiedźminów stała się tak wielka, że poczęto urządzać ich pogromy. Kulminacją fali przemocy był atak podjudzanej przez magów tłuszczy na Kaer Morhen, kiedy to częściowo zburzono warownię i zabito wszystkich przebywających tam mutantów.
Do ataków na wiedźminów, choć nie tak gwałtownych, dochodziło też za górami Amell. Szkoła Kota została zmuszona do opuszczenia warowni Stygga, a jej członkowie rozeszli się po całym południu, najczęściej znajdując zajęcie w Nilfgaardzie. Tylko siedziby Gryfów pozostały nienaruszone – jednak tamtejsi wiedźmini prawie zaprzestali kształceni nowych łowców, coraz rzadziej też wychodzili na szlak. Wielu z nich w ogóle zmieniło profesję.
Pierwsi wiedźmini walczyli w zbrojach – tak jak wszyscy inni wojownicy. Szybko jednak okazało się, że są na tyle szybcy i zwinni, by nie potrzebować dodatkowych osłon. Zbroja stała się strojem rytualnym, zakładanym zazwyczaj tylko na szczególne okazje. Składa się z kolczugi, misternie łączonych metalowych płyt oraz hełmu z maską i opadającym na kark okapem. Widziano jednak, że czasem (choć niezmiernie rzadko) podczas walki z potworami wiedźmini używają hełmu oraz elementów zbroi kolczej. Na co dzień łowcy bestii ubierają się w praktyczne luźne stroje, zazwyczaj w ciemnych kolorach. Cenią sobie ubrania wykonane ze skóry, ze względu na ich dużą wytrzymałość i nieprzemakalność.
Charakterystyczny jest dla wiedźminów sposób noszenia miecza – w pochwie ukośnie zawieszonej na plecach. Znajdując się tam broń nie zawadza przy chodzeniu i podczas gwałtownych ruchów. Jednak tylko wiedźmini potrafią jej dobyć szybko i sprawnie.
Wiedźmińskiego fachu uczą się przede wszystkim mężczyźni, choć dawnymi laty Szkoła Kota przyjmowała też kobiety. Naukę rozpoczyna się za młodu, najpóźniej w wieku dziesięciu lat. Prosta jest metoda pozyskiwania kandydatów – wiedźmini wędrują po wsiach i miastach, zbierając niechciane dzieci, podrzutki i sieroty. Szukają przede wszystkim dzieciaków zdrowych i silnych. Istnieje także rytuał, zwany Prawem Niespodzianki, dzięki któremu można poznać człowieka, dla którego łowienie potworów jest przeznaczeniem. Jeśli osoba potrzebująca pomocy wiedźmina nie ma czym mu zapłacić, w zamian za ratunek może on od niej zażądać tego, co nieszczęśnik zastanie w domu po powrocie – a czego się nie spodziewa. Zazwyczaj, niespodzianką jest dziecko: przyszły, nowy wiedźmin.
Stare Prawo Niespodzianki stosują nie tylko pogromcy potworów, jednak kojarzone jest ono głównie z wiedźminami. Rzadko kto inny waży się je zastosować – łączy ono bowiem „zapłatę” i żadającą jej osobę potężnymi więzami przeznaczenia, nierzadko silniejszymi od śmierci.
Zebrane dzieci zawożone są do wiedźmińskiej warowni, gdzie poddaje się je niebezpiecznym, magicznym Próbom, mającym ostatecznie stwierdzić przydatność do fachu. Nieudana próba równa się śmierci lub kalectwu… Najtrudniejsza ze wszystkich jest osławiona Próba Traw, kiedy ogarnięci narkotycznym transem kandydaci mierzą się z własnymi, najgłębiej ukrytymi lękami i słabościami.
Wierzy się, że dziecko wybrane Prawem Niespodzianki nie potrzebuje Prób.
Tych, którzy przetrwają, czekają jeszcze Zmiany, czyli mutacje mające przekształcić ich w doskonałych zabójców. Zmiany przeprowadza się podając magicznie zmodyfikowane hormony i eliksirów oraz zarażając organizm specjalnym wirusem. Większość osób ich nie przeżywa, ginąc w męczarniach. Ocalali, poddawani są morderczemu treningowi – codziennie, przez wiele lat. Uczy się ich również prostych zaklęć – Znaków – wpaja niezbędną wiedzę o potworach i otaczającym warownię świecie, tak aby w przyszłości młodzi wiedźmini mogli radzić sobie w nim sami. Rozwojem ciała adepta kieruje się podając mu rozmaite zioła i grzyby, stymulujące wzrost mięsni oraz poprawiające metabolizm.
Szkolenie kończy się zwykle po dziesięciu latach. Nowi wiedźmini składają uroczystą przysięgę, którą zobowiązują się walczyć w obronie człowieka i nigdy nie obracać miecza przeciw niemu. Potem otrzymują na własność medalion ze znakiem swojej szkoły oraz dwa miecze: srebrny na potwory i drugi do zwyczajnej walki.
Bywa, iż w po przysiędze przeprowadza się jeszcze jedną, ostateczną Próbę Miecza – walkę na śmierć i życie w rytualnych zbrojach. Czyni się tak wtedy, kiedy któryś ze starszych wiedźminów – ale nie nauczyciel – w ostatniej zwątpki, czy kandydat jest godzien zostać członkiem bractwa.
Wiedźmini mogą walczyć z ludźmi i zabijać ich tylko we własnej obronie. Przez wieki istnienia tego bractwa pojęcie obrony stało się jednak tak niejasne, iż w praktyce nic nie stoi na przeszkodzie w pozbawieniu życia każdego człowieka – tym bardziej, że za czyn taki nie grozi już, tak jak kiedyś, wykluczenie z cechu.
Wyszkolony wiedźmin wyrusza na szlak, aby za pieniądze bronić ludzi przed potworami. Do siedziby swej szkoły wraca dopiero na zimę – choć nie zawsze. Czasem w pogoni za zarobkiem zapędza się tak daleko, że musi przeczekać mrozy w jakieś ciepłej gospodzie. Czasem zaś – ginie. Wiedźmini zdrowieją znacznie szybciej niż inni ludzie, żyją dłużej i starzeją się wolniej, jednak są śmiertelni. Ponoć jednak jeszcze nigdy żaden wiedźmin nie umarł w łóżku…
___
A ja? Czym ja jestem?
Kto krzyczy? Ptaki?
Kobieta w kożuszku i błękitnej sukni?
Róża z Nazairu?
Jak cicho!
Jak pusto. Jaka pustka!
We mnie..."
___
Offline